Bony podarunkowe Podaruj ebooka
ODBIERZ TWÓJ BONUS: »
« < 4634 4635 4636 4637 4638 ... 4685 > »

Lady Australia

Do napisania tej książki Marek Tomalik przygotowywał się prawie dwadzieścia pięć lat. Miała być pierwszą jego opowieścią o dalekim lądzie, ale wcześniej ukazała się „Australia. Gdzie kwiaty rodzą się z ognia” a „Lady Australia" musiała poczekać.

Autor mówi o niej „fantasmagoryczna”. To bardzo osobista opowieść o jego największej miłości. I nie jest to zwykła książka podróżnicza, chociaż oczywiście historii z drogi, spotkań z ludźmi, egzotycznych krajobrazów jest tu też wiele. Marek Tomalik opowiada o Australii odwołując się często do mitów aborygeńskich, a jak sam pisze „Aborygeni zawieszeni są w dwóch równoległych formach czasu, w dwóch strumieniach świadomości”. Każdy rozdział nosi tytuł polski i zaczerpnięty z któregoś z języków z Australii, więc jest tu i Pana czyli Ziemia i Garrayura czyli Niebo i Jungku czyli Ogień. Stronom rozpoczynającym poszczególne opowieści towarzyszą fascynujące aborygeńskie mozaiki wzorowane na rysunkach naskalnych. Książka ma podtytuł: „Obraz, słowo, dźwięk. Iluminacja”. Bo opowieść Marka Tomalika, to nie tylko słowo. Swoją fascynację przekazuje nam również obrazem dzięki zachwycającym fotografiom, najpiękniejsze są chyba w rozdziale Kwatye czyli Woda, chociaż w książce dominuje kolor sepii i czerwieni. Jest też propozycja muzyczna, Marek Tomalik podpowiada utwory, których można słuchać wchodząc na jego autorską stronę.

Dziwna, tak on sam mówi, książka. Dziwna tak, ale też wciągająca, nie dająca spokoju, zastanawiająca. I po jej lekturze rozumiemy, dlaczego Marek Tomalik jest uzależniony od swojej Lady Australii.
radiokrakow.pl Barbara Gawryluk, 2013-04-22

Może (morze) wróci

Co może zainspirować człowieka do dalekiej podróży? Dla Bartka Sabeli wystarczającym natchnieniem było zdjęcie przedstawiające wielbłąda przechadzającego się obok wraku kutra rybackiego. Za sprawą tej intrygującej fotografii, postanowił na własne oczy zobaczyć resztki wysychającego Morza Aralskiego.

Książka "Może (morze) wróci!" to reportaż z podróży Bartka Sabeli nad wysychające Morze Aralskie. Aby dotrzeć do celu swej wyprawy i na własne oczu ujrzeć statki i kutry rybackie stojące na pustyni, autor podróżuje przez Uzbekistan. Poza tragicznymi losami Morza Aralskiego, czytelnik poznaje także piękno miast należących niegdyś do Jedwabnego Szlaku, jak i absurdy uzbeckiej rzeczywistości.

Historię Morza Aralskiego, Sabela przeplata z relacjami ze swojej wyprawy, by na koniec opisać to, co ujrzał na własne oczy. Niegdyś czwarte największe jezioro świata, zwane również morzem, w ciągu ostatnich 40 lat zostało niemal całkowicie zmienione w pustynię. Najbardziej przeraża zaś fakt, że za unicestwienie tego akwenu, nie odpowiadają zmiany klimatu, a ludzka głupota i ignorancja. Władze rosyjskie, które zapragnęły stworzyć na pustynnych terenach byłego ZSRR plantację bardzo wymagającej rośliny, jaką jest bawełna, wykorzystały do tego celu wodę z rzek zasilających Aral. Okoliczności i tragiczne nie tylko dla przyrody, ale i mieszkańców skutki tego przedsięwzięcia, Sabela przedstawia w swojej książce. Z jego reportażu wybrzmiewa także pogarda i krytyka dla arogancji, jaką w tej historii człowiek wykazał się wobec natury.

"Może (morze) wróci" to znakomity, wciągający i ciekawy reportaż poświęcony nie tylko Morzu Aralskiemu, ale także krajobrazom i mieszkańcom Uzbekistanu. Autor jest bacznym obserwatorem, który z łatwością wychwytuje prawdziwe oblicze miejsc do których podróżuje. Jego relacje intrygują, a niekiedy nawet bawią czytelnika. Nie ulega jednak wątpliwości, że wydźwięk opowiedzianej przez niego historii jest wstrząsający.
Dziennik Gazeta Prawna Anna Sobańda, 2013-04-16

Wałkowanie Ameryki (twarda oprawa)

Pewnego pięknego dnia usiadłem sobie w blasku zachodzącego słońca na werandzie mojego domku na prerii, odłożyłem na bok rewolwer, poprawiłem kapelusz i zadałem sobie powyższe pytanie. Oh yeah!

Wydawnictwo Bezdroża po raz kolejny nam zaufało i podesłało do recenzji książkę ze swojej kolekcji. Radość podwójna, bo po pierwsze książka to o Ameryce (i to nic że północnej). A po drugie – autorem jest Pan Wałkuski, korespondent Polskiego Radia, którego często można usłyszeć w naszej ulubionej Trójce.

Autor spędził w USA ponad 10 lat i widać, że ma o czym opowiadać. No właśnie, czyta się to jak dobrą opowieść – lekką, łatwą i przyjemną, choć poruszane w niej tematy nie zawsze są przyjemne. Pan Wałkuski idzie tropem wielu stereotypów, które utrwaliły się na temat Amerykanów, i stara się opisać je z perspektywy osoby tam mieszkającej. Tak więc mamy tu obszerne fragmenty o inteligencji Amerykanów, ich relacjach rasowych, religijności i stosunku do broni.

Z książki dowiemy się na przykład, że jeśli w Ameryce mówimy 3G, to nie odnosi się to wcale do cyfrowej sieci telefonii komórkowej, bazującej na trzeciej generacji rodziny standardów IMT-2000, ale do trzech dużo istotniejszych rzeczy, czyli God, Gold and Guns…

Bardzo ciekawy jest fragment o marketingu religijnym, który w USA osiągnął szczyt profesjonalizmu. Oto próbki haseł mających zwrócić uwagę przyszłych wiernych:

“Są pytania, na które Google nie da odpowiedzi” lub “Najlepsza pozycja to ta na klęczkach”.

Dowiedzieć się z niego też można o istnieniu Kościoła Eutanazji oraz Kościoła Uniao do Vegetal.

Dodatkowo możemy przeczytać, którzy z polskich polityków wypadają dobrze za oceanem i jak to właściwie jest z tymi wizami dla obywateli naszego kraju.

A kończąc ten wpis, powiem tylko, że każdy kraj ma swoje disco polo, nawet takie mocarstwo jak Stany Zjednoczone Ameryki Północnej.

Po tej książce na pewno nie należy się spodziewać rzeczy odkrywczych o USA i ich mieszkańcach, bo chyba nawet nie taki był zamysł autora. Jest to jednak bardzo przyjemna lektura, która w spójny i dowcipny sposób opisuje najważniejsze aspekty medialnego wizerunku tego kraju. Znajdziemy tu wiele ciekawostek oraz, co najważniejsze, świeże spojrzenie na Amerykę oczami człowieka z zewnątrz. Miłej lektury!
www.obuszki.wordpress.com obuszki, 2013-03-18

Canoandes. Na podbój kanionu Colca i górskich rzek obu Ameryk

Postać Piotra Chmielińskiego jest mi już dobrze znana z książki J. Kane?a pt.?Z nurtem Amazonki?. Rozsiadając się w fotelu (nomen omen w Lany Poniedziałek), miałam więc pewność co do tego, że nie przejdę przez kanion Colca oraz górskie rzeki obu Ameryk suchą stopą, że akcja będzie wartka niczym nurt w kanionie Colca i że mój podziw dla dokonań grupy Canonades 79, będzie rósł z każdą kolejną stroną.

I to nie tylko dlatego, że wyczyn był pionierski, a ilość przeszkód w drodze do celu, przesuwała jego osiągnięcie o 29 miesięcy. Także dlatego, że zaplecze techniczne- a czasem i wiedza części ekipy- były co najmniej skromne.


Gdy spoglądam na zdjęcie czterech mężczyzn w tenisówkach i dżinsach, dzierżących wiosła, odczuwam mieszankę podziwu i niedowierzania, że naprawdę osiągnęli aż tyle, podczas, gdy ich ubiór nadaje się co najwyżej na niewymagający rejs kajakiem po nudnej rzece.

„Dziś trudno to sobie uświadomić, ale w tamtych czasach kajakarstwo było sportem, w którym istotną rolę w doborze jego wielbicieli odgrywała naturalna selekcja. Tylko desperaci i masochiści, dla których celem samym w sobie jest dojście do rozkoszy poprzez cierpienie, byli zdolni moczyć się na bystrzach w zimnej wodzie i mówić o przyjemności. Nie istniały jeszcze szczelne, wodoodporne kurtki, spodnie kajakowe i Polartec, bez których obecnie nie da się uprawiać kajakarstwa.

Piotr, Andrzej i Jurek, którzy podczas wyprawy tworzyli grupę kajakarzy, byli szczęśliwcami i mieli tanie amerykańskie, ortalionowe kurtki przeciwdeszczowe. Chroniły od wiatru, ale nie od fal i zimnej wody. Pozostali, tzw. „artyści”- Jacek, Biczu i ja- mieliśmy tylko bawełniane podkoszulki, dżinsy oraz własne sadło. Tego ostatniego nikt z nas nie miał za dużo, a po kilku dniach i to straciliśmy. Biorąc pod uwagę dzisiejsze standardy, wyglądaliśmy jak grupa narwańców, która w krótkich spodenkach wybrała się na zdobycie Bieguna Południowego” (str. 94)

„CANONADES. Na podbój kanionu Colca i górskich rzek obu Ameryk” to książka, która mówi o marzeniach na granicy szaleństwa, o nie ustawaniu w drodze- pomimo sporych przeszkód, o strachu, słabości ciała- które można przezwyciężyć, o przyjaźni… Po prostu: o niebanalnej grupie mężczyzn, którym ustąpił nie tylko kanion Colca, ale także wiele górskich rzek obu Ameryk i nieugięci strażnicy przejść granicznych.

Dech w piersiach zapiera nie tylko fabuła, ale i estetyka z jaką wydana jest książka! Niewielki album podróżniczy- jakim niewątpliwie jest ta pozycja- zauroczy starymi, czarno- białymi fotografiami, którym nie brakuje przestrzeni, by zaprezentować się w pełnej krasie!

Lektura obowiązkowa dla młodych wilków morsko- wodnych i dla tych, którym brak odwagi do podjęcia pierwszego kroku ku realizacji marzeń. Dla tych, którzy uważają, że brak im środków, profesjonalnego sprzętu i zaplecza, by wyjść ze strefy bezpieczeństwa, w obawie przed porażką.
http://mumagstravellers.blogspot.com/ 2013-04-02

Canoandes. Na podbój kanionu Colca i górskich rzek obu Ameryk

„Canoandes. Na podbój kanionu Colca i górskich rzek obu Ameryk" to tytuł książki, opisującej wspomnienia krakowskich podróżników, którzy w 1981 r. odkryli i przepłynęli najgłębszy kanion świata -Kanion Colca w Peru. Głównym autorem jest kierownik ekspedycji Canoandes 79 Andrzej Piętowski, ale teksty napisali również inni podróżnicy. Tytuł każdego z rozdziałów nosi nazwę miejsca, w którym byli odkrywcy: Meksyk, Gwatemala, Honduras, Nikaragua, Kostaryka, Panama, Ekwador, Peru, Kanion Colca.

Jak napisał we wstępie do książki Piotr Chmieliński, „pomysł wyprawy na drugą półkulę (...) wydawał się w Polsce końca lat 70. XX w. wręcz niedorzeczny. Zdobycie pozwolenia na wyjazd, wydanie paszportów, otrzymanie wiz nastręczały poważnych trudności. Kompletowanie sprzętu, żywności, załatwianie ciężarówki w czasach, gdy brakowało podstawowych produktów, wymagało sporego wysiłku i sprytu". Wszyscy członkowie kilkunastoosobowego zespołu byli studentami lub absolwentami Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie i należeli do Akademickiego Klubu Turystyki Kajakowej Bystrze. Dzięki uczelni i klubowi w 1,5 roku udało się zgromadzić rzeczy niezbędne do realizacji ekspedycji: sprzęt ważący niemal 25 ton, 21 kajaków i ciężarówkę Star 266 z przyczepą. Akademicka wyprawa kajakowa Canoandes 79 była najdłuższą nieżeglarską podróżą XX w. - trwała 33 miesiące, od 6 czerwca 1979 r. do 4 lutego 1982 r. Polscy kajakarze pokonali 23 rzeki, z których 13 nikt przed nimi nie przepłynął. Jako pierwsi zdobyli Kanion Colca - uznano ich też za odkrywców tego najgłębszego na świecie kanionu. Ich wyczyn trafił do Księgi Rekordów Guinnessa. Ściany Colca wznoszą się - licząc od poziomu rzeki -na ponad 3,6 tys. m (lewa) i prawie 4,2 tys. m (prawa). Colca jest więc dwukrotnie głębszy od słynnego Wielkiego Kanionu Kolorado w USA. Polacy skorzystali z prawa odkrywców do ochrzczenia nieznanych wcześniej terenów. W Kanionie Colca pozostawili polskie nazwy: Cascadas Juan Pablo II (Wodospady Jana Pawła II) i Canon de los Polacos (Kanion Polaków - w najgłębszej jego części). W dwóch wioskach - Huambo i Caba-naconde - nazwano ulice Alejami Polaków (Avenida los Polacos). Avenida Polonia jest też w miasteczku Chivay (stolica prowincji, w której znajduje się Kanion Colca). W Peru kajakarze, którzy pojawiają się nad rzeką Colca, do dziś są nazywani przez ludność „los canoistas Polacos", czyli „polskimi kajakarzami".
Kurier Poranny 2013-04-09
« < 4634 4635 4636 4637 4638 ... 4685 > »